sobota, 18 lipca 2009

Podsumowanie

A teraz przyszedł czas na refleksje i podsumowanie.

1. Zimą w Argentynie i Chile w zależności od części kraju może być naprawdę zimno. W Brazylii chyba raczej OK.
2. Brazylia i Chile droższe od Polski tak z 20-30%. Argentyna tańsza od 10 do 30%. Tak na moje zdrowe oko. Osąd bazuję na cenach noclegów, produktów spożywczych w sklepach, cenach posiłków, piwa, wina, pamiątek.
3. Na lotnisku międzynarodowym w Buenos Aires nie wymieniajcie pieniędzy w Global Exchange. Kurs mają bardzo niski. Wystarczy wyjść po odprawie paszportowej i odebraniu bagażu i poszukać Banco de Argentina. Kurs normalny.
4. Jeśli lubicie przyrodę to Chile jest pod tym kątem stworzone. Tak samo nie pomijajcie na trasie Iguazu !
5. Najlepsze jedzenie jak dla mnie w Argentynie i ich boskie steki.
6. Kartami praktycznie wszędzie można zapłacić w Sao Paulo, troszkę gorzej w Chile i Argentynie, ale w ich stolicach nie ma raczej problemu.

Dzień 30 - ostatni w Buenos

Piszę ten wpis z opóźnieniem, ale do południa skoczyliśmy pozwiedzać piękny budynek Edificio de Aguas Argentinas. Niestety muzeum w środku było zamknięte. Nie wiem czy z powodu grypy czy może ze względu na zimę. Zobaczyliśmy tylko to co pozostało w biurach. Bo duża część budynku to jakieś biuro miejskie czy urząd. No nic, zdarza się. Potem obejrzeliśmy Jardin Botanico i Jardin Japones w Palermo. I metrem udaliśmy się w stronę San Telmo. 2 przecznice od hotelu zjedliśmy obiad. Ja zamówiłem lomo i piwko. Ostatnia super wołowinka w BA :-(.

Potem w taksóweczkę i za 100 pesos na lotnisko. I żegnaj boskie Buenos. See ya later!

poniedziałek, 13 lipca 2009

Dzień 29 - dalsze zwiedzanie Buenos

Dziś pochodziłem po centrum i Monserat. Chciałem zobaczyć m.in. Teatr Colon ale niestety był w renowacji i kompletnie zamknięty. Pooglądałem inne zabytki. Dziś znów przeszedłem kilka kilometrów (bardzo dobrze dla kondycji i spalania nadmiaru tłuszczu.). Ale z drugiej strony te ich olbrzymie steki...

niedziela, 12 lipca 2009

Dzień 28 - Buenois Aires w stylu gauchos

Dziś zwiedziłem obszar San Telmo oraz trochę centrum. Na koniec pojechałem zobaczyć Feria de Mataderos.

Ale od początku. W San Telmo w niedzielę na Plaza Dorrego targ staroci czy też pchli targ. Sprzedają tam różne starocie zaczynając od starych syfonów szklanych za 50 pesos aż do starej biżuterii i mebli. Co ciekawe udało mi się zidentyfikować 2 zł przedwojenne, 1000 marek polskich z 1919 r., parę rubli oraz aparat fotograficzny "Smiena" chyba z lat 40-50. Pokręciłem się tam trochę i potem poszedłem wzdłuż ulicy Defensa do centrum. Na tej ulicy też było trochę sprzedawców miejscowych wyrobów rękodzielniczych i innych turystycznych pierdół. Aczkolwiek jeśli chodzi o wyroby rękodzielnicze to faktycznie widać, że jest to ręczna robota. Czasem było nawet widać jak rzemieślnik robił na miejscu dany wyrób. Np. bombille i calabasse (patrz zdjęcie) służące do picia Yerba Mate (są o połowę tańsze niż w Polsce). Dużo wyrobów ze skóry było widać (portmonetki, paski etc.), ale jakość ich była różna - od bardzo dobrych wyrobów do dość słabych.

W centrum oczywiście standardowo parę fotek przy Pałacu Prezydenckim, Methropolitan Cathedral, budynku władz miejskich etc. Potem wsiadłem w autobusu 126 by obejrzeć Feria de Mataderos. Oprócz standarowych stoisk z wyrobami z różnych regionów Argentyny, ulicznych tańców z muzyką na żywo najciekawszą rzeczą jest tam "Carerra de Sortija" czyli "Wyści Pierścienia". Polega on na tym, źe jeździec w galopie powinien nanizać wiszący na wysokości głowy pierścień na stalowy bolec. najlepeij objrzyjcie sobie zdjęcia w mojej nowej galerii.
A oficjalna strona Ferii tutaj.

Buenos Aires and countryside

sobota, 11 lipca 2009

Dzień 27 - Boskie Buenos

Wczoraj po przyjeździe pochodziłem wieczorkiem po San Telmo i Puerto Madero.
San Telmo to okolica w której mieszkam. Przypomina trochę angielskie, francuzkie i włoskie uliczki - wąskie i malownicze. Mieści się tam sporo galerii sztuk, antykwariatów i sklepów z antykami. Puerto Madero to natomiast odnowione doki. Obecnie jest to malownicze miejsce z dużą ilością restauracji i knajpek.

Rano po śniadaniu wybrałem się na zwiedzanie. Rozpocząłem od La Boca. Ogólnie dojechałem tam autbousem za 1,25 pesos (1,1 zł tylko !). Słynna jest z kolorowych domów i knajpek. Pomimo turystycznego charakteru miejsce mi się spodobało. Byłem tam z 2h, bo robiłem sporo zdjęć i filmowałem. Zaletą tego miejsca jest to, że w niektórych kafekach są małe sceny na ulicy na których profesjonalni tancerze tańczą tango w celu zachęcenia klientów. Oczywiście wszystko na wolnym powietrzu. Więc można sobie pooglądać nie koniecznie idąc na płatny tango show, których tutaj mnóstwo. Zmęczyłem się chodzeniem i prawdę mówiąc zmarzłem też więc skonsumowałem steka i popiłem super kawką na koniec :-).

Buenos Aires City of Tango


Potem pojechałem na Recoletę. Miejsce znane przede wszystkim z cmentarza Recoleta, Muzeum Sztuki i pałacu Glace. Cmentarz naprawdę wyśmienity. Takich grobowców jeszcze nie widziałem. Niektóre to małe kapliczki i świątynie. Oczywiście nic nie przebije kaplicy Scheiblera, ale średnio statystycznie Recoleta bije cmentarz na Ogrodowej. Nie wiem jak Powązki, bo wstyd przyznać, ale nie byłem nigdy pomimo 6 lat spędzonych w Warszawie. Przez przypadek znalazłem gerobowiec rodziny Duarte gdzie pochowana została Evita Peron. Znalazłem także grobowiec... polski. Ufudnowany przez kontrowersyjnego Jana Kobylańskiego gdzie zostali pochowani 3 polscy generałowie brygady. Ciekawy polski akcent. Obok cmentarza znajduje się bazylika Del Pilar gdzie znajdują się relikwie 2 świętych. Zaraz za bazyliką znajduje się centrum kulturalne Recoleta z wystawami sztuki. Akurat w sobotę jak byłem to trafiłem na wystawę z oryginalnymi akcesorami z Gwiezdnych Wojen. Mam zdjęcie z Lordem Vaderem moim bohaterem ;-). Potem pochoszedłem do centrum wzdłuż najszerszej ulicy na świecie Avenida 9 de Julio (czyli 9 lipca). Dotarłem do Obelisku i skręciłem w deptak Lavalle a potem w ulicę Florida. Na końcu doszedłem do Galerii Pacifico czyli domu handlowego. Słynie z malunków na sufitach i ładnej architektury. Potem wróciłem się wzłuż Florida do najbliżej stacji metra i pojechałem do hotelu. Metro tak na marginesie jest także tanie (1,1 pesos czyli 1 zł). Ogólnie wróciłem do hotelu o 21.00 i szczerze mówiąc czułem nogi. Po drodze kupiłem argentyńskie piwo Quilmes wersję stout czyli ciemne piwko :-). Moje ulubione. Stoucik był dobry. Aaaa i co do piwa często w knajpie pytają się czy chcesz litrowe piwo. W sklepie najpowszechniejsze są 1 litrowe butelki. Szczerze mówiąc nie spotkałem pół litrowych. Puszki 0,33 ależ i owszem.

piątek, 10 lipca 2009

Dzień 26 - przelot do BA

Rano w Puerto Iguazu obudziła mnie burza ok 7.30. Lało jak z cebra. Na szczęście potem przestało. Po śniadaniu poszedłem do biura Four Tourist Travel (☎ 422962, 420681), które jako jedyne zawozi i przywozi z lotniska minibusem za rozsądną cenę 15 pesos. W moim hotelu chcieli za ato 60 pesos niewiele taniej niż taksówki. Biuro było 2 przecznice od hotelu ok. 200 m. Więc po co przepłacać skoro za różnicę w cenie mam super argentyńskiego steka ?

Rankiem wybrałem się zobaczyć rzekę (Rio) Iguazu. Rzeka, jak rzeka, ale lepsze to niż siedzenie w hotelu. TYm bardziej, że widziałem uliczki już nie tak turystyczne lecz normalne dla krajowców. Ok. 11.00 znów zaczęło padać więc wróciłem do hotelu i piszę bloga. Za 40 min. powinien podjechać po mnie bus. I ciao Iguazu !

czwartek, 9 lipca 2009

Dzień 25 - Iguazu Falls - strona argentyńska = CZAD !

Wstałem dopiero o 9.0, szybko ogarnąłem się i o 10.00 byłem na dworcu autobusowym. Za 5 pesos przejazd do Parku narodowego po stronie argenytńskiej. Wstęp dla Europejczyków za 60 pesos (54zł). No i ......

PRAWDZIWY CZAD. Co będę pisał. Naprawdę strona argentyńska zapiera dech. 3x więcej do oglądania niż po stronie brazylijskiej. Ogląda się je z każdej strony, z powietrza prawie też, bo są kładki ponad wodospadem. No i po drodze jak się jest uważnym można zobaczyć miejsowe fajne zwierzaki :-). Nakręciłem chyba z 1,5h wideo tylko kto to będzie potem oglądał :-).
Wykupiłem także przejażdżkę na szybkiej łodzi. Zabawa polega na tym, że podpływa się pod wodospad tak blisko, że woda wlewa się do łodzi i wszysycy uczestnicy w sekundę są mokrzy. Ja na szczęśie zmokłem do połowy. Górną część ciała chroniła moja kurtka Fjord Nansen. Naprawdę niezła, bo tona wody chyba mnie zalała. Troszkę wlało mi się w rękaw, ale tylko dlatego, że przytrzymywałem daszek kaputra i niedokładnie zawiązałem sobie rękaw. Kurtka warta była swojej ceny. Najlepsi byli inni. Calutcy mokrzy. Więc jeśli chcecie sobie zafundować taką przjażdżkę zimą to lepeij wziąść ciuchy na zmianę, bo pomimo 20 stopni celcjusza przy pochmurneij pogodzie szybk się nie schnie. Impreza trwała ok. 12 min i kosztowała 75 pesos czyli coś z 65 zł. Ale warto było.
Ogólnie wniosek taki, że naprawdę warto zobaczyć stronę argnetyńską. Oraz brazylijską of course.

Link do nowego albumu poniżej
Iguazu Falls Argentina

środa, 8 lipca 2009

Dzień 24 - Iguazu Falls - Cudowne wodospady Iguazu !

Rano o 6.30 pobudka, bo o 9.05 wylot do Iguazu. Z Soho Palermo (BA) na lotnisko krajowe taksówką jedzie się ok.15 min za 22 pesos (20 zł). Przed 12.00 byłem w hotelu w Puerto Iguazu (arg.).
I po ogarnięciu się wyruszyłem na brazylijską stronę, ponieważ wystarczy 0,5 dnia na nią. W czwartek będę zwiedzał argentyńską stronę, bo jest dłuższa.
Na dworcu autobusowym wsiada się w autobus za 3 pesos, którym przekracza się granicę. Ok.4 km od granicy wysiada się i przechodzi ulicę by złapać brazylijski bus za 2.20 reala. No i może po 1h jest się w parku narodowym.

Wstęp do Igauzau kosztuje 21.15 reala i można płacić kartą debetową. Ale moją kredytówką Citi też się dało po wprowadzeniu PIN :-). Jedyny minus to, że deszcz padał ! Oczywiście jak wyszliśmy z aprku to przestał. Po drodze spotkałem Kolumbijczyków ale nie z Medellin lecz z Bogoty.
Ale wracając do wodospadów ... CUDOWNE WIDOKI. Zresztą popatrzcie na zdjęcia w albumie.
Iguazu

Dzień 23 - przelot

We wtorek do południa pochodziłem po Valparaiso jeszcze. Fajnie było sobie pochodzić po uliczkach i pooglądać prawdziwe arcydzieła sztuki na ścianach czyli murale.

O 12.00 w bus za 2.000$, potem przesiadka i za 1.400$ na lotnisko. W sumie 2h zabrało mi to, czyli bardzo szybko. Potem przelot LAN Peru z przepięknymi stewardessami na pokładzie. Żal było opuszczać samolot. No i nocleg w Buenos Aires za 40 pesos.

poniedziałek, 6 lipca 2009

Dzień 22 - Vina del Mar i Valaparaiso

Na śniadaniu poznałem parę emerytów z Nowej Zelandii. Też podróżują po Ameryce Południowej. 10 tygodni. Fajnie. Dostałe od nich kartę na pociąg. Kartę taką trzeba kupić i naładować odpowiednia kwotą, aby móc przjechać. Nie ma papierowych biletów. Pociąg a tak naprawdę Metro jak oni nazywaja kursują co 15 min. Przejazd do Vina del Mar trwa 10-15 min. i kosztuje chyba 400-450 pesos.
Vina del mar to takie uporządkowane miasto w porównaniu do Valparaiso. Parę pałaców, wieżowce i właściwie nie rzuca na nogi.

Natomiast Valparaiso to takie miasto trochę artystyczne. Zresztą popatrzcie na zdjęcia.

A tutaj albumik z Valparaiso:
Valparaiso, Chile

niedziela, 5 lipca 2009

Dzień 21 - Valparaiso

Rano miałem dozwiedzić Santiago, ale nie chciało mi się. W południe wyruszyłem za to do Valparaiso.

Valparaiso jest kurortem morskim i wypoczynkowym dla Santiago. Mnie się spodobało. Z Santiago można dojechać w 1,5h za 4.200 pesos z dworca np. przy metrze Universidad de Santiago. Bilet w 2 strony jest tańszy i kosztuje 6.300. No i można płacić kartą kredytową.

Nocowałem w hostalu "El Rincon Marino" (tel 08-901 4203 oraz 032-2225815). Ceny już od 15 USD za łóżko. Hostal bardzo dobry ! W cenę wliczone śniadanie. Naprawdę polecam.

W albumie dodałem parę ekstra zdjęć.

sobota, 4 lipca 2009

Dzień 20 - droga do Santiago i ogólne refleksje

Jadę sobie znaną powrotną trasą do Santiago i pisze relację z 3 ostatnich dni. Po drodze super widoki, ale nie robię zdjęć, bo szyby lekko przybrudzone, miejsce na zdjęcia kiepskie i raczej pochmurno, ale bez deszczu.

A do refleksji o Chile. Potwierdziły się moje wcześniejsze przypuszczenia, że jest to kraj nie należący do tanich. Wyszło to nie tylko z obserwacji cen w Santiago i w San Pedro, ale także z rozmów z miejscowymi. Wiadomo, że Santiago to stolica i ceny wyższe. TO samo z San Pedro - miejscowość turystyczna. Np. cena paczki makarony 400g w San Pedro to 600-700 pesos czyli 4-5 zł. W Santiago 470-550 pesos. Noclegi w średnim standardzie w hotelach Santiago lub San Pedro zaczynają się od 60 USD w górę. Oczywiście są też hostele od 12 USD za łóżko, ale standard niski.
Ceny książek zwykłych naprawdę drogie. Jeden z napotkanych studentów mieszkający w Patagonii mówił, że kupuje książki w Argentynie bo są o połowę tańsze.
Jesst tu dużo psów na ulicach. Zarówno na wsi jak i w mieście. Nie są agresywne i wychudzone. Albo ludzie je dokarmiają albo same sobie jakoś nieźle radzą. Na ulicach raczej bezpiecznie. W nocy za bardzo nie chodziłem, ale po zmroku parę razy wracałem sam i na szczęście nic mnie nie spotkało.

Dzień 19 - Geyser del Tatjo

W programie wycieczki oczywiście gejzery (Tatjo Geysers) Campo Geotermico, Aguas Termales i wizyta w pueblo Machuca. Cena wycieczki waha się od 14.000 do 18.000$ (tutaj $ oznacza pesos) plus wstęp do parku 3.500. Pobudka o 3.45 rano, trochę za wcześnie bo minibus przyjechał po mnie dopiero o 4.30 bo byłem ostatni na trasie do zabrania. Ale kto wiedział. Do gejzerów było chyba z 2h jazdy. Siedzieliśmy w kurtkach, bo tutaj autokary nie są ogrzewane tak jak u nas. Oczywiście ubrałem się w ekstra rzeczy, ponieważ uprzedzono nas, że będzie -15 stopni. I faktycznie tak było. Bez śniegu, ale mroźno i trochę lodu. Na miejsce przybyliśmy coś koło 6 rano tuż przed wschodem słońca. Jak zwykle widok niesamowity. Jednakże gejzery nie były takie typowe jak znamy z filmów o Yellowstone. Były to gejzery, które zamiast wody wyrzucają parę wodną. Ale było też kilka miejsc gdzie widać było bulgoczącą wodę. Na miejscu mieliśmy polowe śniadanie. Gorąca kawa, herbata, czekolada i bułki z serem. Rozgrzało nas to trochę. Potem pojechaliśmy w inne miejsce z gejzerami i z małym bajorkiem wilekości standardowego basenu w którym można było popływać. Woda oczywiście z ciepłych źródeł. Nie kąpałem się, bo jak pomyślałem, że mam potem wyjść i się wytrzeć w temp. -15 stopni to przeszła mi ochota na coś takiego. Tak jak już pisałem jedyny minus pobytu tutaj to włąśnie zima i niskie temperatury wieczorami i nocą. W drodze powrotnej przystanek w Pueblo Machuca w której żyje coś z 8 osób. Ale jest mały kościółek i ludzie żyją tylko z turystów. Na miejsce wróciliśmy równo w południe.
Resztę dnia spędziłem na pochodzeniu po San Pedro i rozmowach z ludźmi z hostelu. A o 19.30 podróż powrotna do Santiago.

Dzień 18 - Lagunas Altiplanicas

W programie wycieczki całodniowej Valle de Jerez, Salar de Atacama, Laguna Chaxas, Pueblode Socaire, Lagunas Miscanti, Pueblo Toconao i Meniques. Podobno w całości przejeżdża się 300 km. Cena waha się od 24.000 do 28.000 pesos plus wstępy do parków 4.000. Na początku pojechaliśmy nad Salar de Atacam i Laguna Chaxas. Miejsca te słyną ze słonego jeziora i z narodowego parku w którym żyje duża kolonia flamingów (hiszp. los flamencos). Wyruszyliśmy rano koło 8 i na miejscu byliśmy coś po ponad godzinie. Jak zwykle rano było zimno. Coś koło zera. co się potwierdziło, bo pomimo, że jezioro było słone to jednak w pewnych miejscach widoczny był lód. A co do flamingów, było ich trochę, ale nie aż tak dużo jak móżna byłoby się spodziewać. Ale cóż nie zawsze ma się to co się chce. Następnie po drodze pojechaliśmy też zobaczyć dwa jeziora polodowcowe, które też urzekają swoim pieknem. W najwyższym punkcie naszej wycieczki byliśmy na wysokości 4.300 m. Faktycznie potwierdziło się, że człowiek szybciej męczy się, bo mniej tlenu w powietrzu. Wysokość znosiłem raczej bez problemów. Oczywiście były momenty, gdy po zbyt szybkim marszu trzeba było przystanąć i zaczerpnąć głęboko w płuca haust powietrza. Jednakże dla pewnych osób wysokość może sprawiać problem. Poza tym jak to w górach. Trzeba się przygotować na zimno, silny wiatr i ostre słońce. Wyceiczka jak dla mnie wspaniała, ponieważ widoki i przyroda są w Chile niesamowite i malownicze. Drogi często prowadzą przez wzgórza z niesamowitymi widokami na góry i cały płaskowyż. Widok na 20-30 km w czystym górskim powietrzu. Jeśli nie lubicie widoków przyrodniczych to taka wycieczka raczej wam się nie spodoba.
Po drodze zjedliśmy lunch (w cenie) i na końcu zwiedziliśmy Pueblo Meniques. Moje wrażenia z tego puebla i z przejeżdżanych miasteczek jest takie, że żyją raczej skromnie.

Po drodze oczywiście trzasnąłem mnóstwo zdjęć. Udało nawet sfotografować miejscowe zwierzęta z różnymi odmianami lam i ptactwa. Zdarzył się nawet wilk !
W naszej grupie była para Finów, którzy podróżują po świecie już 5 msc. Wzięli roczne urlopy w pracy i jeżdżą. Udało im się kupić w biurze podróży lot dookoła świata z przystankami oczywiście (chyba 10 przystanków) za 2.700 Euro. Nie pamiętam tylko czy cena była za parę czy za osobę. Bynajmniej nie jest to dużo za lot dookoła świata.

Przed 18.00 wróciłem z bogatymi wrażeniami do hostelu. oczywiście nowe osoby pojawiły się wraz z parą Szkota i Angielki pochodzenia polskiego (Skarżyńska po dziadku). Tego wieczorku zebrała się taka fajna ekipa, że zrobiliśmy zrzutę na grilla, wino i pisco (chilijski alkohol). Na grilla kupiliśmy kawałki kurczaka i ... mięso lamy ! Oczywiście lamę jadłem po raz pierwszy raz w życiu. Mięsko naprawdę świetne. Podobno bardzo zdrowe. Nie ma ani grama tłuszczu. Jest podobne w smaku jak wołowina, ale bardziej słodsze i elastyczne. Polecam mniam, mniam. Oprócz grilla było też ognisko bo w nocy temperatura chyba spadła do 8 stopni, a może i mniej. W każdym bądź razie moje przed wyjazdowe zakupy czyli polar i kurtka przeciwdeszczowa i przeciwwietrzna okazały się strzałem w dziesiątkę. To moi przyjaciele przez ostatnie 1,5 tyg. i przez najbliższy kolejny tydzień. Imprezkę skończyła się o 12 w nocy a ja mam pobudkę prze 4 rano, bo o tej porze wyjeżdża się oglądać gejzery.
W międzyczasie niestety okazało się, że moja wycieczka do Sewell i kopalni miedzi została odwołana. I to znów z powodu pogody. Prosiłem biuro podroży o ewentualne powiadomienie mnie SMSem jeśli znów będą odwoływali. Cóż, ale bilet powrotny do Santiago już dawno miałem wykupiony.

A tutaj ceny paru wycieczek, które można było wykupić z San Pedro:
1. Moon Valley 6 tys pesos + 2 tys wstęp do parku
2. Geyser Del tatyo 16 tys + 3,5 tys parkowego
3. Salar de Atacama 38 tys
4. Lagunas Altiplanicas 27 tys
5. Laguna Cejar 15 tys
6. Valle del Arcoiris 25 tys
7. Laguna Verde Bolivia 25 tys.
Ale oczywiście trzeba odwiedzić parę agencji i się targować.

Dzień 17 - San Pedro de Atacama

Po przybyciu rano koło 9.30 trzeba było znaleźć miejsce noclegowe. Na szczęście na dworcu były 2 osoby oferujące noclegi w hostelu. Ceny zaczynały się od 5.000 pesos czyli 10 USD w górę. Muszę przyznać, że wybrałem hostel całkiem dobrze, ale nie ze względu na standard, ale ludzi, którzy nocowali tutaj. Od razy zaprzyjaźniłem się z Chilijczylikiem i Niemcem. Hostel Cabur (hostalcabur@gmail.com) jest nieco z boku ale i tak do centrum szło się tylko 5-8 min.

W południe pochodziliśmy po mieście. Samo San Pedro de Atacama (link do ich strony) jest wiochą z ok. 2000 mieszkańców. Utrzymuje się właściwie z turystów. Na głównej ulicy jest mnóstwo małych biur podróży, sklepików, barów i restauracji. Główna ulica zwana Caracoles trochę przypominała mi ulicę z filmów o dzikim zachodzie. Ogólnie oprócz picia to nie ma co tu robić. No oprócz zwiedzania okolic, które dostarczają niezapomnianych wrażeń. Po drodze zorientowałem się w cenach wycieczek po okolicy, a jest ich z 6-8 co najmniej i wykupiłem 2 z nich. Ceny potrafią się różnić nawet o 20% więc warto się przejść tym bardziej, że wiocha jest mała. Można ją przejść może w 15 min.

Po południu z Patricio (owym Chilijczykiem) wypożyczyliśmy rowery (caly dzień 5.000 pesos, pół dnia 3.000) i pojechaliśmy 16km od San Pedro zobaczyć zachód słońca w Valley de La Luna (czyli w dolinie księżycowej ang. Moon Valley). Z przystankami jechaliśmy ok. 1,5h, co nie było to takie łatwe, bo na wysokości 2.000 m n.p.m. powietrze jest rzadsze. Momentami musieliśmy stanąć i odpocząć z 3 min. Moon Valley dostarcza pięknych wrażeń. Ogólnie jak całe Chile. Jeśli lubicie przyrodę to polecam. Widoki są przecudne !
Oczywiście dla leniwców są wycieczka gdzie zawożą minibusem na miejsce za 8.000 pesos. Plus wstęp 2.000, bo jest to teren parku narodowego. A wieczorkiem kolacja i wino chilijskie oczywiście.

A co do Niemca. Skończył mu się kontrakt w USA gdzie pracował jako inżynier i ze względu na kryzys nie mogli go zatrudnić ponownie. Postanowił więc podróżować po Ameryce Południowej przez rok. Po roku ma wrócić do USA i znaleźć pracę, bo może kryzys minie.

Zachęcam do oglądania albumu zdjęć. Dodałem nowe.

Dzień 17 - Podróż z Santiago do San Pedro

Podróż z Santiago do San Pedro de Atacama trwała około 23-24h. Standard podróży bardzo dobry. Nie są to takie autobusy jak u nas. Ma się więcej miejsca na nogi niż w naszych dalekobieżnych PKSach. No i są różne klasy. Semi Cama to podstawowa klasa, ale siedzenie rozkłada się mniej więcej tak, że jedzie się półleżąc. Salon Cama jest wyższą klasą. Różni się od Semi Camy tym, że są droższe o ok.50-100% i w rzędzie są 3 siedzenia zamiast 4. Poza tym dużo więcej miejsca na nogi. Ale klasa podstawowa jest naprawdę dobra. W drodze do San Pedro dostałem dwa razy przekąski, na pokładzie były też monitory i obejrzałem z 4 filmy, widok z górnego pokładu jest niesamowity. Cena biletu na tej w jednym kierunku trasie w klasie semi cama to około 26.000-29.100 pesos, czyli około 50-60 USD (cena promocyjna bo na bilecie cena podstawowa była 39.000, ale tu jest duża konkurencja i często są promocje na busy). Po drodze oczywiście było około 5-6 przystanków w głównych miastach by wysadzić i zabrać pasażerów. A no i na pokładzie oczywiście WC i steward, który opiekuje się pasażerami. Poduszki i kocyki też są. Jednym słowem nie taka ciężka ta podróż. Myślę, że w Europie nie ma takich autobusów. Na pewno nie w Polsce.

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Dzień 16 -Santiago i święty Don Bosco

Dzis nie udało mi się kupić biletu do San Pedro de Atacama (1550 km na północ Santiago na pustyni Atacama). Ale za to zwiedziłem pozostałą częsć Santiago. Pałac Gobrieno "La Molenda", częsć między ulicami Providencia, Merced i Nataniel Cox.
Fajna architektura, podoba mi się. I w końcu wszedłem na wzgórze Sant Lucia, które miesci się w centrum i zrobiono z niego fajny park. Jest tam parę uroczych budynków i wspaniały punkt widokowy. Widok 360 stopni. Na sam koniec poszedłem na Plaza de Armas i już miałem isć do sklepu i hotelu gdy zaczęła się zbierać grupa trębaczy i bębnistów. Otóż w ten poniedziałek mieli dzień sw. Piotra i Pawła i trafiłem na moment wprowadzenia relikwii ze Sw. Don Bosco. Trumna szklana tak, że było go widać całego (normalnie jak Lenin). Tłum spory, ale własciwie każdy mógł podejsć na odległosć 0,5 m (wow!).

Ogólnie wydaje mi się, że jak się człowiek spręży to może obskoczyć Santiago w 2-3 dni. Ale może się mylę.

A jutro o 9.30 podróż w pustynny region. Gdybyscie kiedys potrzebowali rozkładu to mam do Pullmana i Tur-Busa.


Poniżej link do albumu z kilkoma zdjęciami.

New Folder (2)

niedziela, 28 czerwca 2009

Dzień 15 - deszczowe Santiago

wieczorem zaczęło padać, rano padało, nie chciało mi się nawet wstać. Zwklekłem się z łóżka o 10.30. No w końcu to wakacje i mam robić to co chcę. Teraz siedzę w hotelu i piszę maile. Pada porządnie. Teoretycznie mógłbym wyjść bo kurtkę mam niezłą co się deszczowi nie daje, ale co z tego. Najsłabszym punktem są buty. Przy tym sporym deszczu nabrałyby wody. Najwyżej spędzę cały dzień w hotelu. Jutro prognoza jest dużo lepsza ma być bez deszczu. No chyba, że deszcz zamieni się w mżawkę to wyjdę do jakiegoś muzeum.

Ogólnie poszedłem sobie na górę San Cristobal (serro San Cristobal). Mieści się tam zoo i 2 kolejki linowe. Jedna nazywa się Funicular druga Teleferico. Niestety ta druga jest w remoncie do 10 lipca. Polecam, ponieważ widok z góry na całą okolicę jest niesamowity. Na górze jest sanktuarium maryjne z małym kościołem. Później pochodziłem po obszarze zwanym Bellavista (mnóstwo knajpek i klimat młodzieżowy lub raczej hippisowski). Później chciałem wejść na górę Santa Lucia ale była zamknięta. Cóż spróbuję innego dnia. Przez resztę dnia pokręciłem się po okolicach między stacją metra Los Heroes i Universidad de Chile. Mają tam fajne 2 uliczki Londras i Paris czyli Londyn i Paryż. Bardzo fajne urokliwe miejsca. Wsiadłem w metro by sprawdzić skąd odjeżdżają autobusy dalekobieżne. Przejazd meterm kosztuje 460 $ czyli pesos (obecny kurs to 1 USD = 525 pesos). Tutaj bowiem symbol pesos to właśnie znak dolara "$". Natomiast dolary USA oznaczają jako US$. Link do galerii zdjęć.

sobota, 27 czerwca 2009

Dzień 14 - Santiago i wakacje :-)

Ufff... urlop w końcu.
Można się skupić na zwiedzaniu. Chociaż nie jest to tak proste. Bo przecież trzeba sobie ustalić plan. Na szczęście od czego jest internet, no i ludzie w biurze.

Ogólnie w hotelu spotkałem Bułgara i od razu nawiązaliśmy wschodnioeuropejską prawie, że przyjaźń.

Dziś (jeszcze jest 23:57) zwiedziłem chyba z połowę Santiago. W pierwszym momencie wywarło na mnie średnie wrażenie, ale potem było lepiej. Najpierw przeszedłem się wzdłuż parku Parques Forestal gdzie po drodze natknąłem się na Muzeum de Bellas Artes. Budynek muzeum ładny. Ekspozycja w środu dla koneserów szuki szczególnie nowoczesnej. Porównując do łódzkiego muzemum sztuki to chowają się. Potem pochodziłem po okolicach Municipalidad de Santiago i kościoła Santo Domingo (był zamknięty :-)). Następnie Mercadro Central czyli targ z rybami i innymi takimi morskimi ustrojstwami. Standard, ale pewne ryby tam były naprawdę spore. Oprócz kupna świeżutkich owoców morza, można było tam zjeść, bo mnóstwo różnych knajpek tam się ulokwało. Ta okolica i uliczki trochę mi przypominały Bukareszt. Styl Belle Epoque (lata 20-30) i wydaje się, że lata świetności minęły. Potem spacer w okolicach Centro Cultural Estacion Mapocho. Potem pochodziłem w okolicach parlamentu (Ex Congreso Nacional), Sądu Najwyższego (Tribunales de Justica). Na samym końcu trafiłem na Plaza de Armas. Centralny plac w Santiago gdzie jest katedra (Catedral de Santiago), którą warto napradę zobaczyć, muzem narodowe (jeszcze nie byłem) i parę fajnych budynków. Bardzo fajne miejsce. Poza tym w sobotę była jakaś impreza gejów i lesbijek. Potem przeszedłem się deptakiem Huarfenos i Estado. Takie fajne depatki z dużą ilością ludzi. Zatrzymałem się w McDonaldsie bo jest tam darmowe WiFi. Zadzwoniłem do domu z netu (polecam Tlen - tanio i dobrze). Ogólnie dzień całkiem, całkiem. Ale teraz tzn. o 0:45 pada deszcz :-(.
Prognoza na jutro jest kipeska. Deszcz i 12 stopni :-(.

Pozdrawiam i idę spać. Zapewne niektórzy się budzą (Emil ?) a niektórzy idą spać np. po własnym weselu (Asia :-)).

Dzień 13 Santiago, ale w biurze

W biurze w czwartek i piątek było sporo roboty. W czwartek zostaliśmy dłużej by ich przycisnąć ;-). Chłopaki trochę reserved ale daliśmy radę.

czwartek, 25 czerwca 2009

Dzień 11-12 Santiago de Chile

W środę ostatni dzień. Lunch z argentyńskim stekiem. Oczywiście stek był bardzo duży chociaż nie największy. Wieczorem nie poszedłem nawet na kolację. Ale steki mają przepyszne (wybaczcie jeśli się powtarzam, ale nie pamiętam co pisałem :-))

I finalna destynacja - Santiago. Oczywiście chłodno i inne powietrze. Krajobraz jak w Davos w Szwajcarii. Chile jest bardziej uporządkowane niż Argentyna. Oczywiście Brazylia na samym końcu.

Hotel - no cóż poprostu super. Wina chilijskie - też. A co mnie zdziwiło to, że Argentyma też produkuje bardzo dużo, bardzo dobrego wina.
Jestm już lekko zmęczony, bo czasem i w hotelu coś się kończyło. Ale na szczęście jutro wieczorem WAKACJE ! Nie mam nawet pojęcia co pozwiedzać. Ale jutro w biurze mi powiedzą, więc wam opiszę, jak znajdę gdzieś darmowe WiFi.

A tak na marginesie. Cała Ameryka Południowa nabija się z argentyńczyków, na pewno brazylijczycy i chilijczycy. Po prostu w Argentynie zadzierają nosa, twierdzą, że są europejczykami w Ameryce Południowej, uważają swój kraj za najlepszy. Podobno krążą dowcipy o nich. Musi to być prawda, bo w Brayzlii słyszałem docinki o nich i w Chile też.

wtorek, 23 czerwca 2009

Dzień 10 - Buenos już nie boskie...

Cały dzień w pracy. Jedynie przed powrotem do hotelu skoczyliśmy do centrum handlowego. Ademir kupił ciuszki dla syna. Nie mieliśmy nawet siły wyjść zjeść coś na mieście. Zjedliśmy w hotelu. Dobrze, że jeszcze wrócę do Buenos to będę mógł coś zobaczyć niż to co mam za szybą taksówki. A jutro po 18.00 wylot do Santiago de Chile.

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Dzień 9 - Boskie Buenos

... i jestem w boskim Buenos :-)
Niestety nie wyczułem boskości. Może dlatego, że wieczór zapada jako zimową porą szybko, tzn. ok 18.15 i jest dość chłodno. Chciałbym mieć taką zimę w Polsce. Na upartego możesz nadal biegać w garniaku z długimi rękawami.
Cały dzień od 8.30 do 19.00 byliśmy w robocie. Potem szybko do hotelu by wciągnąć coś do jedzenia. Nie mieliśmy siły wyjść na zewnątrz tym bardziej, że Ademir ma jutro rano o 6.00 telecona.

Lunch zjedliśmy w zakładowej stołówce. Porcje mają naprawdę spoooore. Normlanie jak w Niemczechm, jedzonko podobne do polskiego żarcia. Schabowy (!), stek, ziemniaki i surówka... Ale mięcha walą tyle, że starczyłoby na 2 obiady. No, ale piękne steki tu mają - palce lizać. Argentyńska wołowinka - mniam mniam.

No i faktycznie z siecią komórkową tutaj coś jest nie tak. Dziś rano o 4.00 dostałem SMSa od Larysy. Potem za kilka minute tego samego, potem znów. Potem za godzinę i tak przez cały dzień z 10 takich samych SMSów. Nie sądzę, by Larysa wysłała 10 takich SMSów. Oooo przed chwilą dostałem znów (23:24 gdzie w Polsce jest 4 rano). Coś mają tutaj nie tak.

Natomiast w Brazylii połączenia komórkowe są bardzo drogie. Minuta kosztuje od 2-4 USD i zależy od odległości między rozmówcami ! Taksówkarz w sobotę powiedział, że wydaje 190 reali na rozmowy czyli coś ok 400 zł a wcale nie gada dużo.

Ogólnie Brazylia to drogi kraj. Dziś rozmawiałem z Ademirem. Porównywaliśmy ceny. Ceny odzieży kosmiczne. Para średniej klasy butów zaczyna się od 100 USD wzwyż. Dlatego Ademir kupuje markowe ciuchy w Argentynie, sportowe buty też.
Dobra kończę bo jeszcze muszę coś popisać.

A oto co znalazłem dla Was moi drodzy przyjaciele (zdjęcia z Buenos jako podkład):


Dzień 8 - Podróż do Buenos Aires

Rano pakowanko. Przyznam, że nie było łatwo, bo trochę więcej rzeczy mam. Dostałem w pracy flaszkę Cachaca ("kasiasa") w specjalnym zestawie do robienia carpiniji. Ale udało się i o 11 w dalszą drogę. Szkoda, że tak krótko, bo ludzie tutaj są naprawdę fajni. W Santo Andre były korki bo odbywał się mini maraton, więc jechaliśmy dłużej. Na lotnisko zajechaliśmy po dobrej godzinie.
Udało mi się tam znaleźć pocztę i mogłem wysłać coś w końcu. Znaczek na pocztówkę do Polski kosztuje 2,2 reala. Ceny w sklepach na lotisku kosmiczne. Np. T-Shirty w kolorach brayzlijskich zaczynały się od 20 USD.
Przy bramce spotkałem się z Admirem, więc podróż kontynuowaliśmy dalej razem. Po 3h wylądowaliśmy. Szybka odprawa, sprawdzenie jakimś urządzeniem termowizyjnym temperatury (czy nie ma ptasiej grypy) i już. Taxi i Buenos...
Po drodze zdziwiła mnie pewna ilość jeżdżących wraków. Pewne samochody autentycznie nadawały się na złom. Poza tym po drodze komórka nie mogła złapać zasięg. Ademir poweidział, że to normalne w Argentynie. Ogólnie mają słabą infrastrukturę i zasięg. Do hotelu przyjechaliśmy po ponad godzinie, czyli koło 19.00. Zdążyliśmy wyskoczyć jeszcze na kolację z argentyńskim żarciem. Wciągnąłem jakiegoś średni wypieczonego steka popijając argentyńskim winem i piwem. Nie wiedziałem nawet, że Argentyna pordukuje tyle wina... W knajpie mieli tyle do wyboru, że mała głowa. A poza tym ogólnie okolice z okna taksówki wydawały się naprawdę przyjemne.

Dzień 6 (a raczej 7) - Sao Paulo

Po śniadanku od razu na miasto by sobie pozwiedzać. Wyruszyłem o 9.00. Na początek Ipiranga Museum, czyli pałac królewski. Dawno temu w Brazylii mieli króla i królową, ale oczywiście obecnie zostali tylko przodkowie. Ostatnio jeden z potomków rodziny królewskiej zginął w katastrofir Air France u wybrzeży Brazylii. Niestety samo muzeum było zamknięte, ale budynek i park go otaczający są naprawdę ładne. W parku praktykował jakiś koleś w wieku 45 lat na rowerze z piłką nożną. Wyprawiał takie cuda, że sam Pele się chowa. Nagrałem parę jego wyczynów na taśmie. Naprawdę niesamowity koleś. Momentami myślałem, że piłka mu się przykleiła do nogi zamiast spaść na ziemię. Normalnie czad !

Catedral Se - często pokazywana katedra na zdjęciach. W stylu gotyckim z fajnymi witrażami. Ale ogólnie rzecz mówiąc jeśli widziało się Paryż i Rzym i tamtejsze kościoły to już tak nie rzuca na kolana. Okolice katedry są całkiem przyjemne. Mają tam na jednej z ulic elektroniczny licznik pokazujący przyrost sumy związanej z podatkami. Tzn. ile właśnie podatków zapłacono w całej Brazylii. Wyszło parę trylinów reali. Troszkę to przypomina zegar w Nowym Jorku pokazujący przyrost zadłużenia USA. Jednakże ten brazylijski jest bardzo mały. Obok Catedral Se znajduje się uliczny rynek gdzie można oczywiście kupić między innymi pirackie płyty i oprogramowanie. Jak u nas.

Wieżowiec Italian coś tam (nie pamiętam teraz pełnej nazwy). Na samym szczycie (41 piętro) znajduje się restauracja z barem oraz taras widokowy. Za 15 reali można sobie pooglądać panoramę Sao Paulo, ale nie jest to taki typowy taras. Widok jest niesamowity. Grande Sao Paulo czyli cała aglomeracja ciągnie się przez cały horyzont. Z mnóstwem wieżowców w tle. Podobno w najdłuższym miejscu liczy sobie 180 km !

Mercadao - miejsce z pewną ilością knajpek w dość dobrej dzielnicy. Apartamenty w okolicy kosztują około 1 miliona reali czyli 1,7-1,8 mln zł. No cóż u nas też są takie apartamenty, ale miasta są znacznie mniejsze i jest bezpieczniej. Wciągnąłem tam lunch z brazylijskim piwem Brahma.

Ibirapuera Park - park z dużą ilością miejscowej roślinności. Njabardziej zdziwił mnie fikus. U nas rośnie sobie toto w doniczce a tam jest to potężne drzewo.

I tak zszedł mi cały dzień A raczej do 17.30 bo potem już się robi ciemno.

sobota, 20 czerwca 2009

Dzień 6 - W Sao Paulo

Dziś tzn. w sobotę pozwiedzałem trochę Sao Paoulo. Głównie centrum.
Więcej wkrótce...

piątek, 19 czerwca 2009

Dzień 5 - Capuava, Santo Andre - obserwacje

Jedzenie - ryż, fasola z sosem codziennie (na stołówce). Oczywiście inne potrawy też. Ale to ryż i fasola (rózne gatunki i sosy) to jak nasze ziemniaki i surówka. Lubią też mięso, ale często pomieszane np. kawałki kiełbasy, jakieś kawałki wieprzowiny, inne miecho i wszystko razem. Sałatki i warzywa jak w Polsce - standardowa surówka, marchewka, buraczki.

Roślinność - nasze fikusy to potężne wielkie drzewa - łał !

Szaleją za piłką nożną. Vanderson chodził osowiały jak Sao Paulo znów przegrało. Długo nic i potem siatkówka.

Języki - oczywiście portugalski, hiszpański i czasem angielski. W biurze niedużo osób mówiło po angielsku.

Samochody - w Sao Paulo jeździ dużo małych miejskich samochodów klasy B i C (VW, Hondy, Toyoty, Citroeny, trochę Fiatów). Prawie wcale nie widać Audi i BMW. VW są, bo fabrykę mają w Brazylii. Czasem wiadać 20-30 letnie samochody.

Bezpieczeństwo - zależy gdzie, ale trzeba uważać. Jechaliśmy na kolację to Roberto kazał mi wszystko wrzucić do bagażnika. Kiedyś taksówkarz dał mi kluczyki bym się usadowił, a on poszedł coś szybko załatwić w hotelu. Otworzyłem sobie i usiadłem. Nie wkładałem kluczyka do stacyjki. Za 2 min. centralny zamek sam się zamknął. Ja dalej nic. Za minutę alarm się włączył. Z pilota go wyłączyłem. U nas raczej nie ma takiego ustrojstwa. Przynajmniej nie kojarzę bo mało jeżdżę.
Roberto opowiadła mi, że są pewne miejsca w favelach gdzie rządzą gangi narkotykowe i np. wieczorem widać kolesi bawiących się przy ogniskach z kałasznikowami (znają je tutaj). Ogólnie załatwili mi taxi bym w sobotę sam nie zwiedzał, bo są w centrum nie ciekawe miejsca, gdzie królują narkotyki. Ale to i tak nic. Roberto był w Kolumbii. CO 2 m na mieście żołnierz. Podobno strach wsiąść do taksówki lub iść ulicą, bo mogą cię porwać. Masakra.
Santo Andre gdzie mam hotel, to spokojna, dobra dzielnica. ABC mall w pobliżu, dużo wieżowców (zamknięty tern i ogrodzone) z własnym oświetlonym boiskiem i mini basenem.

Zarobki - średnia w Brazylii to niby 1000 USD, ale oczywiście bardzo duże różnice są. Są stany gdzie nie mają z czego utrzymywać infrastruktury. Minimalna pensja tak jak u nas ok. 200-250 USD.

System podatkowy - podobnie powalony jak u nas. Więcej podatków

Niebieskie oczy górą ! Esmerilda mi powiedziała, że w SSC wzbudza to zachwyt ;-)

Dziewczyny - hmmm zależy która. Średnia nie rzuca mnie na kolana, ale to nie plaża w Rio. Oczywiście królują brążowe i czarne oczy i czarne włosy. No i sporo farbowanych blondynek. Uroda typowo portugalsko-hiszpańska. Oczywiście oprócz czarnoskórych brazylijek.

Natura ludzi - otwarci, ogólnie wylewni i gadatliwi. Chociaż Silvio to cichy koleś - normalnie jakby nie był południowcem. Dziś w biurze dostałem butelkę Cachaca (czyt. "kasiasa"). No i żegnając się trzeba było zrobić niedźwiadka i poklepać się po plecach. Ogólnie naprawdę są spoko. Roberto to już wogóle. Ma takie nazwisko, że jak dla mnie to ma korzenie włoskie. Poza tym gada głośno i wciąż nawija jak Włoch.

czwartek, 18 czerwca 2009

Dzień 3 - Capuava


Dzień 3 i 4 - Capuava

Ogólnie 2 spędziłem w wirze pracy. Spotkania przez 7h na okrągło.
Nawet nie mam szans zobaczyć cokolwiek. Głównie ze względu na to, że Santo Andre nie jest jakimś specjalnym miejscem dla turystów. Aczkolwiek jest to przedmieście Sao Paulo i to całkiem niezłe. Z wieżowcami 20 piętrowymi etc. Niczego sobie.

Dziś tzn. w środę wszliśmy sobie na kolację do knajpy z portugalskim żarciem i oczywiście z monitorami TV. Akurat okazało się, że był mecz między Brazylią a Urugwajem. Było paru fanów. Mecz nie szczególny, ale kibice przeżywali.
Kolacja była fajna spóbowałem trochę typowego żarcia brazylijskiego i portugalskiego. No i co najważniejsze miejscowego drinka. Tak zwanego Carpinhija. Pierwotnie ten drink był robiony z miejscowym mocnym alkoholem z dużą ilością limonki i cukru. Ale też robi się tego drinka z innymi owocami oraz z czystą wódką. Generalnie drink jest OK. Żartowali, że jak się walnie 8 drinków to do pracy przychodzi się o 2 po południu. Drink drinkiem, ale faktyczni muszę przyznać, że czuję się w nim moc. Tak z 20% alkoholu może i więcej.

Co do samego jedzenia na kolację zjedliśmy coś ala rybę z ruszty z mieskiem i kiełbaską. No i jakiś zapiekany ser. Ogólnie jedzonko OK. Typowe brazylijskie jedzenie jest to ryż z fasolą plus róznego typu sałatki. Sałatki prawie jak w Polsce - marchewka, jakaś miejscowa sałata, buraczki (sic !) itd.

Aczkolwiek na śniadaniu w hotelu do wyboru oczywiście świeże ananasy, arbuzy, melon no i papaja. Papaja nie jest popularna w Polsce, ale muszę przyznać jest OK. Na śniadaniu w hotelu zauważyłem, że wystawiona jest guarana w proszku ! Pewnie sypiesz sobie łyżeczkę, zalewasz wodą i już ;-) Taka miejscowa kawa. A co do kawy to prawie piją ją tak samo jak we Włoszech. Małe shoty espresso z wodą. Kawa jest OK !

Co do ludzi to są przyjaźni i otwarci. Zauważyłem, że lubią się klepać po ramionach. No i nie formalnie jak się witają lub żegnają mówią "ciao" - jak we Włoszech. Really nice :-) !

wtorek, 16 czerwca 2009

Dzień 2 - Capuava

Dziś miałem spotkanie w centrali Philipsa. Spotkanie z Ademirem i z naszymi brazylijskimi przyjaciółmi z naszej firmy. Potem przed południem pojechaliśmy do SSC Capuava które jest na obrzeżach Sao Paulo w jednej z fabryk. Ludzie są ogólnie mili i jak na razie wszystko jest w porządku.


W związku z tym, że do Capuavy dojeżdżałbym rano ok. 1,5-2h zmienili mi hotel na bliższy. Nie jest to już Sao Paulo lecz Santo Andre, ok. 15 min od SSC. Hotel Blue Tree Towers - sieciówka raczej nie znana w Europie. Pokój hotelowy mógłbym powiedzieć, że to prawie taka malutka kawalerka z przedpokojem z TV i aneksem kuchennym, małą sypialnią 2 osobową też z TV, łazienką i mini balkonem. Coś z 18-20 m2. Jedyna wada tego hotelu to brak darmowego internetu. iRAS nic nie łapie tutak. Ale poszaleję jeszcze to może znajdę jakiś niezabezpieczony router w okolicy.

Pierwsze wrażenia tak na świeżo są raczej neutralne. Sao Paulo jest baaaaardzo duże miasto mające 17 mln mieszkańców ! Cała aglomeracja ma coś z 26 mln ! 2/3 Polski :-). Niestety, albo może dla mnie stety jest tu teraz zima. Zaskoczony byłem niemile temperaturą, ponieważ spodziewałem się temperatur w okolicach 18-20 stopni. Jest chłodniej szczególnie rano i wieczorem. Szacuję, ze jest coś z 14-16 stopni. Masakra :-( a ja tak lubię ciepło. Dobrze, że wziałem koszule z długim rękawem, polar i kurtkę. Jakoś przetrwam. Roberto, który bedzie pracował ze mną przez cały tydzień powiedział, że ostatnimi czasy temperatura potrafi spaść nawet do 5 stopni co nie jest normalne. Kilka lat temu temperatura zimą wynosiła właśnie 18-20 stopni. Cóż, faktycznie klimat się zmienia. Widać to także u nas. Dzień jest dość krótki, w końcu to zima. Widno się robi coś chyba koło 6-6.30, a zmrok zapada koło 18.00. Wrażenie z ulic - nie odbiegają do ulic w południowej Europie. Oczywiście nie mówię to o slumsach czyli słynnej faveli. Nie jest bezpiecznie przebywać w okolicach i w samej faveli.

Wieczorkiem po przybyciu do hotelu poszedłem na piechotę do galerii handlowej (ABC Mall). Coś z 5-7 min na pieszo od hotelu.
Oczywiście zanim wyszedłem zapytałem się na recepcji czy jest bezpiecznie iść tam na piechotę. Ogólnie nie zapewnili, że nie ma problemu i rzeczywiście tak było. Mall jak to typowy mall. Nie różni się od innych tego typu przybytków na świecie. Ceny powiedziałbym, że jak w Polsce może nawet wyższe. Na pewno jedzenie w fast foodach jest droższe niż u nas. Zestaw Big Maca kosztuje bodajże 12 reali czyli coś koło 21-22 zł. Nie jadam ogólnie w McDonaldzie więc nie jestem zorientowany w cenach, ale wydaje mi się, że Big Mac kosztuje u nas 16-18 zł. Inne fast foody także trzymały takie same lub nie wiele niższe ceny.
Oczywiście znalazłem w mallu sklep by zakupić miejscowe piwo. Lojas Americanas - pewnie jakaś miejscowa sieciówka. Ogólnie piwo miejscowej produkcji "Brahma" (pilsner nie rzucający na nogi) kosztowało 1,19 reala za puszkę 0,33L (2-2,2 zł). Orzeszki ziemne 200g (Japanese peanut) 1,99 reala (3,6 zł). Pod względem myślałem, że ceny będą tańsze niż u nas. No ale moze to kwestia tego, że ceny w mallach są z reguły wyższe niż gdzie indziej no i fakt, że Sao Paulo jest miastem gdzie lokuje się biznes. Każda firma ma tutaj centralę i jest to najbogatsze miasto w Brazylii. Czyli jak by tu nie patrzeć taka brazylijska warszawka :-).

Wczoraj w Sao Paulo mieli Guy Parade. Dziś w TV pokazywali migawki. Były nawet jakieś zamieszki i 59 zostało rannych.

Aaa i jeszcze jedno spostrzeżenie. Zauważyłem, że mają rózne rodzaje policji. Widziałem już Policia Federal, Policia Local, Policia Militar i coś tam jeszcze. Roberto powiedział, że w Brazylii jest kilka rodzajów policji i co najlepsze są to rózne struktury, które potrafią nawet zwalczać się. Coś jak nasze ABW i UOP, zamiast wpółpracować, to psuli sobie krew.

niedziela, 14 czerwca 2009

Dzień 1 - lot i przylot


Podróż zaczęła się o 3 rano. Najpierw Warszawka i o 6.10 do Amsterdamu. Po 2h na Schipholu, szybka wizyta na bezcłowym i szybko do gatu F.09. Zanim trafiłem do bramki musiałem odstać z 30 min. do straży granicznej. Potem znów kolejka do samolotu. Kolejne 20-30 min stania. Mieliśmy wylecieć do Sao Paulo o 9.55 ale była obsuwa 20 min, bo na X-Rayu się guzdrali.

No ale w końcu wsiadłem i przede mną było ponad 12h lotu. Na szczęście jakoś zleciało. Załączam kilka fotek z okna.

W Sao Paulo wylądowalimy o 17.30 czasu lokalnego (22.30 CET). Z 45 min postałem w kolejce do odprawy, stempel w paszporcie i już. Na lotnisku wymieniłem sobie trochę waluty, tak by mieć cos na rozruch. Dosc sporo pobrali prowizji z 90 reali dostałem 79,41. Ciekawe czy na miescie tak samo jest.

Taksówkarz czekał tak jak to było umówione. Troszkę mówił po angielsku. Okazało się, że dzis nie ma korków i tylko godzinę będziemy jechać :-). I tak było. Po drodze typowa zabudowa miejska, ale też widać było favele. Troszkę mi to przypominało Indie. Aczkolwiek nie tak źle jak w Chennai.

czwartek, 11 czerwca 2009

Przygotowania

Zostały 2 pełne dni by się przygotować, poczytać i zaplanować zwiedzanie. Ciężki wybór. Wbrew pozorom mało czasu, duże odległości i mnóstwo rzeczy do obejrzenia.
Plan podróży służbowej to Sao Paolo (Brazylia)- Buenos Aires (Argentyna) - Santiago (Chile).
Co do zwiedzania to będę miał 1 dzień w Sao Paulo. Oczywiście planuję pochodzić po Buenos i Santiago. Poza tym myślę nad wodospadami Iguzau i może o Machu Picchu...

Wracam do planowania.