poniedziałek, 29 czerwca 2009

Dzień 16 -Santiago i święty Don Bosco

Dzis nie udało mi się kupić biletu do San Pedro de Atacama (1550 km na północ Santiago na pustyni Atacama). Ale za to zwiedziłem pozostałą częsć Santiago. Pałac Gobrieno "La Molenda", częsć między ulicami Providencia, Merced i Nataniel Cox.
Fajna architektura, podoba mi się. I w końcu wszedłem na wzgórze Sant Lucia, które miesci się w centrum i zrobiono z niego fajny park. Jest tam parę uroczych budynków i wspaniały punkt widokowy. Widok 360 stopni. Na sam koniec poszedłem na Plaza de Armas i już miałem isć do sklepu i hotelu gdy zaczęła się zbierać grupa trębaczy i bębnistów. Otóż w ten poniedziałek mieli dzień sw. Piotra i Pawła i trafiłem na moment wprowadzenia relikwii ze Sw. Don Bosco. Trumna szklana tak, że było go widać całego (normalnie jak Lenin). Tłum spory, ale własciwie każdy mógł podejsć na odległosć 0,5 m (wow!).

Ogólnie wydaje mi się, że jak się człowiek spręży to może obskoczyć Santiago w 2-3 dni. Ale może się mylę.

A jutro o 9.30 podróż w pustynny region. Gdybyscie kiedys potrzebowali rozkładu to mam do Pullmana i Tur-Busa.


Poniżej link do albumu z kilkoma zdjęciami.

New Folder (2)

niedziela, 28 czerwca 2009

Dzień 15 - deszczowe Santiago

wieczorem zaczęło padać, rano padało, nie chciało mi się nawet wstać. Zwklekłem się z łóżka o 10.30. No w końcu to wakacje i mam robić to co chcę. Teraz siedzę w hotelu i piszę maile. Pada porządnie. Teoretycznie mógłbym wyjść bo kurtkę mam niezłą co się deszczowi nie daje, ale co z tego. Najsłabszym punktem są buty. Przy tym sporym deszczu nabrałyby wody. Najwyżej spędzę cały dzień w hotelu. Jutro prognoza jest dużo lepsza ma być bez deszczu. No chyba, że deszcz zamieni się w mżawkę to wyjdę do jakiegoś muzeum.

Ogólnie poszedłem sobie na górę San Cristobal (serro San Cristobal). Mieści się tam zoo i 2 kolejki linowe. Jedna nazywa się Funicular druga Teleferico. Niestety ta druga jest w remoncie do 10 lipca. Polecam, ponieważ widok z góry na całą okolicę jest niesamowity. Na górze jest sanktuarium maryjne z małym kościołem. Później pochodziłem po obszarze zwanym Bellavista (mnóstwo knajpek i klimat młodzieżowy lub raczej hippisowski). Później chciałem wejść na górę Santa Lucia ale była zamknięta. Cóż spróbuję innego dnia. Przez resztę dnia pokręciłem się po okolicach między stacją metra Los Heroes i Universidad de Chile. Mają tam fajne 2 uliczki Londras i Paris czyli Londyn i Paryż. Bardzo fajne urokliwe miejsca. Wsiadłem w metro by sprawdzić skąd odjeżdżają autobusy dalekobieżne. Przejazd meterm kosztuje 460 $ czyli pesos (obecny kurs to 1 USD = 525 pesos). Tutaj bowiem symbol pesos to właśnie znak dolara "$". Natomiast dolary USA oznaczają jako US$. Link do galerii zdjęć.

sobota, 27 czerwca 2009

Dzień 14 - Santiago i wakacje :-)

Ufff... urlop w końcu.
Można się skupić na zwiedzaniu. Chociaż nie jest to tak proste. Bo przecież trzeba sobie ustalić plan. Na szczęście od czego jest internet, no i ludzie w biurze.

Ogólnie w hotelu spotkałem Bułgara i od razu nawiązaliśmy wschodnioeuropejską prawie, że przyjaźń.

Dziś (jeszcze jest 23:57) zwiedziłem chyba z połowę Santiago. W pierwszym momencie wywarło na mnie średnie wrażenie, ale potem było lepiej. Najpierw przeszedłem się wzdłuż parku Parques Forestal gdzie po drodze natknąłem się na Muzeum de Bellas Artes. Budynek muzeum ładny. Ekspozycja w środu dla koneserów szuki szczególnie nowoczesnej. Porównując do łódzkiego muzemum sztuki to chowają się. Potem pochodziłem po okolicach Municipalidad de Santiago i kościoła Santo Domingo (był zamknięty :-)). Następnie Mercadro Central czyli targ z rybami i innymi takimi morskimi ustrojstwami. Standard, ale pewne ryby tam były naprawdę spore. Oprócz kupna świeżutkich owoców morza, można było tam zjeść, bo mnóstwo różnych knajpek tam się ulokwało. Ta okolica i uliczki trochę mi przypominały Bukareszt. Styl Belle Epoque (lata 20-30) i wydaje się, że lata świetności minęły. Potem spacer w okolicach Centro Cultural Estacion Mapocho. Potem pochodziłem w okolicach parlamentu (Ex Congreso Nacional), Sądu Najwyższego (Tribunales de Justica). Na samym końcu trafiłem na Plaza de Armas. Centralny plac w Santiago gdzie jest katedra (Catedral de Santiago), którą warto napradę zobaczyć, muzem narodowe (jeszcze nie byłem) i parę fajnych budynków. Bardzo fajne miejsce. Poza tym w sobotę była jakaś impreza gejów i lesbijek. Potem przeszedłem się deptakiem Huarfenos i Estado. Takie fajne depatki z dużą ilością ludzi. Zatrzymałem się w McDonaldsie bo jest tam darmowe WiFi. Zadzwoniłem do domu z netu (polecam Tlen - tanio i dobrze). Ogólnie dzień całkiem, całkiem. Ale teraz tzn. o 0:45 pada deszcz :-(.
Prognoza na jutro jest kipeska. Deszcz i 12 stopni :-(.

Pozdrawiam i idę spać. Zapewne niektórzy się budzą (Emil ?) a niektórzy idą spać np. po własnym weselu (Asia :-)).

Dzień 13 Santiago, ale w biurze

W biurze w czwartek i piątek było sporo roboty. W czwartek zostaliśmy dłużej by ich przycisnąć ;-). Chłopaki trochę reserved ale daliśmy radę.

czwartek, 25 czerwca 2009

Dzień 11-12 Santiago de Chile

W środę ostatni dzień. Lunch z argentyńskim stekiem. Oczywiście stek był bardzo duży chociaż nie największy. Wieczorem nie poszedłem nawet na kolację. Ale steki mają przepyszne (wybaczcie jeśli się powtarzam, ale nie pamiętam co pisałem :-))

I finalna destynacja - Santiago. Oczywiście chłodno i inne powietrze. Krajobraz jak w Davos w Szwajcarii. Chile jest bardziej uporządkowane niż Argentyna. Oczywiście Brazylia na samym końcu.

Hotel - no cóż poprostu super. Wina chilijskie - też. A co mnie zdziwiło to, że Argentyma też produkuje bardzo dużo, bardzo dobrego wina.
Jestm już lekko zmęczony, bo czasem i w hotelu coś się kończyło. Ale na szczęście jutro wieczorem WAKACJE ! Nie mam nawet pojęcia co pozwiedzać. Ale jutro w biurze mi powiedzą, więc wam opiszę, jak znajdę gdzieś darmowe WiFi.

A tak na marginesie. Cała Ameryka Południowa nabija się z argentyńczyków, na pewno brazylijczycy i chilijczycy. Po prostu w Argentynie zadzierają nosa, twierdzą, że są europejczykami w Ameryce Południowej, uważają swój kraj za najlepszy. Podobno krążą dowcipy o nich. Musi to być prawda, bo w Brayzlii słyszałem docinki o nich i w Chile też.

wtorek, 23 czerwca 2009

Dzień 10 - Buenos już nie boskie...

Cały dzień w pracy. Jedynie przed powrotem do hotelu skoczyliśmy do centrum handlowego. Ademir kupił ciuszki dla syna. Nie mieliśmy nawet siły wyjść zjeść coś na mieście. Zjedliśmy w hotelu. Dobrze, że jeszcze wrócę do Buenos to będę mógł coś zobaczyć niż to co mam za szybą taksówki. A jutro po 18.00 wylot do Santiago de Chile.

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Dzień 9 - Boskie Buenos

... i jestem w boskim Buenos :-)
Niestety nie wyczułem boskości. Może dlatego, że wieczór zapada jako zimową porą szybko, tzn. ok 18.15 i jest dość chłodno. Chciałbym mieć taką zimę w Polsce. Na upartego możesz nadal biegać w garniaku z długimi rękawami.
Cały dzień od 8.30 do 19.00 byliśmy w robocie. Potem szybko do hotelu by wciągnąć coś do jedzenia. Nie mieliśmy siły wyjść na zewnątrz tym bardziej, że Ademir ma jutro rano o 6.00 telecona.

Lunch zjedliśmy w zakładowej stołówce. Porcje mają naprawdę spoooore. Normlanie jak w Niemczechm, jedzonko podobne do polskiego żarcia. Schabowy (!), stek, ziemniaki i surówka... Ale mięcha walą tyle, że starczyłoby na 2 obiady. No, ale piękne steki tu mają - palce lizać. Argentyńska wołowinka - mniam mniam.

No i faktycznie z siecią komórkową tutaj coś jest nie tak. Dziś rano o 4.00 dostałem SMSa od Larysy. Potem za kilka minute tego samego, potem znów. Potem za godzinę i tak przez cały dzień z 10 takich samych SMSów. Nie sądzę, by Larysa wysłała 10 takich SMSów. Oooo przed chwilą dostałem znów (23:24 gdzie w Polsce jest 4 rano). Coś mają tutaj nie tak.

Natomiast w Brazylii połączenia komórkowe są bardzo drogie. Minuta kosztuje od 2-4 USD i zależy od odległości między rozmówcami ! Taksówkarz w sobotę powiedział, że wydaje 190 reali na rozmowy czyli coś ok 400 zł a wcale nie gada dużo.

Ogólnie Brazylia to drogi kraj. Dziś rozmawiałem z Ademirem. Porównywaliśmy ceny. Ceny odzieży kosmiczne. Para średniej klasy butów zaczyna się od 100 USD wzwyż. Dlatego Ademir kupuje markowe ciuchy w Argentynie, sportowe buty też.
Dobra kończę bo jeszcze muszę coś popisać.

A oto co znalazłem dla Was moi drodzy przyjaciele (zdjęcia z Buenos jako podkład):


Dzień 8 - Podróż do Buenos Aires

Rano pakowanko. Przyznam, że nie było łatwo, bo trochę więcej rzeczy mam. Dostałem w pracy flaszkę Cachaca ("kasiasa") w specjalnym zestawie do robienia carpiniji. Ale udało się i o 11 w dalszą drogę. Szkoda, że tak krótko, bo ludzie tutaj są naprawdę fajni. W Santo Andre były korki bo odbywał się mini maraton, więc jechaliśmy dłużej. Na lotnisko zajechaliśmy po dobrej godzinie.
Udało mi się tam znaleźć pocztę i mogłem wysłać coś w końcu. Znaczek na pocztówkę do Polski kosztuje 2,2 reala. Ceny w sklepach na lotisku kosmiczne. Np. T-Shirty w kolorach brayzlijskich zaczynały się od 20 USD.
Przy bramce spotkałem się z Admirem, więc podróż kontynuowaliśmy dalej razem. Po 3h wylądowaliśmy. Szybka odprawa, sprawdzenie jakimś urządzeniem termowizyjnym temperatury (czy nie ma ptasiej grypy) i już. Taxi i Buenos...
Po drodze zdziwiła mnie pewna ilość jeżdżących wraków. Pewne samochody autentycznie nadawały się na złom. Poza tym po drodze komórka nie mogła złapać zasięg. Ademir poweidział, że to normalne w Argentynie. Ogólnie mają słabą infrastrukturę i zasięg. Do hotelu przyjechaliśmy po ponad godzinie, czyli koło 19.00. Zdążyliśmy wyskoczyć jeszcze na kolację z argentyńskim żarciem. Wciągnąłem jakiegoś średni wypieczonego steka popijając argentyńskim winem i piwem. Nie wiedziałem nawet, że Argentyna pordukuje tyle wina... W knajpie mieli tyle do wyboru, że mała głowa. A poza tym ogólnie okolice z okna taksówki wydawały się naprawdę przyjemne.

Dzień 6 (a raczej 7) - Sao Paulo

Po śniadanku od razu na miasto by sobie pozwiedzać. Wyruszyłem o 9.00. Na początek Ipiranga Museum, czyli pałac królewski. Dawno temu w Brazylii mieli króla i królową, ale oczywiście obecnie zostali tylko przodkowie. Ostatnio jeden z potomków rodziny królewskiej zginął w katastrofir Air France u wybrzeży Brazylii. Niestety samo muzeum było zamknięte, ale budynek i park go otaczający są naprawdę ładne. W parku praktykował jakiś koleś w wieku 45 lat na rowerze z piłką nożną. Wyprawiał takie cuda, że sam Pele się chowa. Nagrałem parę jego wyczynów na taśmie. Naprawdę niesamowity koleś. Momentami myślałem, że piłka mu się przykleiła do nogi zamiast spaść na ziemię. Normalnie czad !

Catedral Se - często pokazywana katedra na zdjęciach. W stylu gotyckim z fajnymi witrażami. Ale ogólnie rzecz mówiąc jeśli widziało się Paryż i Rzym i tamtejsze kościoły to już tak nie rzuca na kolana. Okolice katedry są całkiem przyjemne. Mają tam na jednej z ulic elektroniczny licznik pokazujący przyrost sumy związanej z podatkami. Tzn. ile właśnie podatków zapłacono w całej Brazylii. Wyszło parę trylinów reali. Troszkę to przypomina zegar w Nowym Jorku pokazujący przyrost zadłużenia USA. Jednakże ten brazylijski jest bardzo mały. Obok Catedral Se znajduje się uliczny rynek gdzie można oczywiście kupić między innymi pirackie płyty i oprogramowanie. Jak u nas.

Wieżowiec Italian coś tam (nie pamiętam teraz pełnej nazwy). Na samym szczycie (41 piętro) znajduje się restauracja z barem oraz taras widokowy. Za 15 reali można sobie pooglądać panoramę Sao Paulo, ale nie jest to taki typowy taras. Widok jest niesamowity. Grande Sao Paulo czyli cała aglomeracja ciągnie się przez cały horyzont. Z mnóstwem wieżowców w tle. Podobno w najdłuższym miejscu liczy sobie 180 km !

Mercadao - miejsce z pewną ilością knajpek w dość dobrej dzielnicy. Apartamenty w okolicy kosztują około 1 miliona reali czyli 1,7-1,8 mln zł. No cóż u nas też są takie apartamenty, ale miasta są znacznie mniejsze i jest bezpieczniej. Wciągnąłem tam lunch z brazylijskim piwem Brahma.

Ibirapuera Park - park z dużą ilością miejscowej roślinności. Njabardziej zdziwił mnie fikus. U nas rośnie sobie toto w doniczce a tam jest to potężne drzewo.

I tak zszedł mi cały dzień A raczej do 17.30 bo potem już się robi ciemno.

sobota, 20 czerwca 2009

Dzień 6 - W Sao Paulo

Dziś tzn. w sobotę pozwiedzałem trochę Sao Paoulo. Głównie centrum.
Więcej wkrótce...

piątek, 19 czerwca 2009

Dzień 5 - Capuava, Santo Andre - obserwacje

Jedzenie - ryż, fasola z sosem codziennie (na stołówce). Oczywiście inne potrawy też. Ale to ryż i fasola (rózne gatunki i sosy) to jak nasze ziemniaki i surówka. Lubią też mięso, ale często pomieszane np. kawałki kiełbasy, jakieś kawałki wieprzowiny, inne miecho i wszystko razem. Sałatki i warzywa jak w Polsce - standardowa surówka, marchewka, buraczki.

Roślinność - nasze fikusy to potężne wielkie drzewa - łał !

Szaleją za piłką nożną. Vanderson chodził osowiały jak Sao Paulo znów przegrało. Długo nic i potem siatkówka.

Języki - oczywiście portugalski, hiszpański i czasem angielski. W biurze niedużo osób mówiło po angielsku.

Samochody - w Sao Paulo jeździ dużo małych miejskich samochodów klasy B i C (VW, Hondy, Toyoty, Citroeny, trochę Fiatów). Prawie wcale nie widać Audi i BMW. VW są, bo fabrykę mają w Brazylii. Czasem wiadać 20-30 letnie samochody.

Bezpieczeństwo - zależy gdzie, ale trzeba uważać. Jechaliśmy na kolację to Roberto kazał mi wszystko wrzucić do bagażnika. Kiedyś taksówkarz dał mi kluczyki bym się usadowił, a on poszedł coś szybko załatwić w hotelu. Otworzyłem sobie i usiadłem. Nie wkładałem kluczyka do stacyjki. Za 2 min. centralny zamek sam się zamknął. Ja dalej nic. Za minutę alarm się włączył. Z pilota go wyłączyłem. U nas raczej nie ma takiego ustrojstwa. Przynajmniej nie kojarzę bo mało jeżdżę.
Roberto opowiadła mi, że są pewne miejsca w favelach gdzie rządzą gangi narkotykowe i np. wieczorem widać kolesi bawiących się przy ogniskach z kałasznikowami (znają je tutaj). Ogólnie załatwili mi taxi bym w sobotę sam nie zwiedzał, bo są w centrum nie ciekawe miejsca, gdzie królują narkotyki. Ale to i tak nic. Roberto był w Kolumbii. CO 2 m na mieście żołnierz. Podobno strach wsiąść do taksówki lub iść ulicą, bo mogą cię porwać. Masakra.
Santo Andre gdzie mam hotel, to spokojna, dobra dzielnica. ABC mall w pobliżu, dużo wieżowców (zamknięty tern i ogrodzone) z własnym oświetlonym boiskiem i mini basenem.

Zarobki - średnia w Brazylii to niby 1000 USD, ale oczywiście bardzo duże różnice są. Są stany gdzie nie mają z czego utrzymywać infrastruktury. Minimalna pensja tak jak u nas ok. 200-250 USD.

System podatkowy - podobnie powalony jak u nas. Więcej podatków

Niebieskie oczy górą ! Esmerilda mi powiedziała, że w SSC wzbudza to zachwyt ;-)

Dziewczyny - hmmm zależy która. Średnia nie rzuca mnie na kolana, ale to nie plaża w Rio. Oczywiście królują brążowe i czarne oczy i czarne włosy. No i sporo farbowanych blondynek. Uroda typowo portugalsko-hiszpańska. Oczywiście oprócz czarnoskórych brazylijek.

Natura ludzi - otwarci, ogólnie wylewni i gadatliwi. Chociaż Silvio to cichy koleś - normalnie jakby nie był południowcem. Dziś w biurze dostałem butelkę Cachaca (czyt. "kasiasa"). No i żegnając się trzeba było zrobić niedźwiadka i poklepać się po plecach. Ogólnie naprawdę są spoko. Roberto to już wogóle. Ma takie nazwisko, że jak dla mnie to ma korzenie włoskie. Poza tym gada głośno i wciąż nawija jak Włoch.

czwartek, 18 czerwca 2009

Dzień 3 - Capuava


Dzień 3 i 4 - Capuava

Ogólnie 2 spędziłem w wirze pracy. Spotkania przez 7h na okrągło.
Nawet nie mam szans zobaczyć cokolwiek. Głównie ze względu na to, że Santo Andre nie jest jakimś specjalnym miejscem dla turystów. Aczkolwiek jest to przedmieście Sao Paulo i to całkiem niezłe. Z wieżowcami 20 piętrowymi etc. Niczego sobie.

Dziś tzn. w środę wszliśmy sobie na kolację do knajpy z portugalskim żarciem i oczywiście z monitorami TV. Akurat okazało się, że był mecz między Brazylią a Urugwajem. Było paru fanów. Mecz nie szczególny, ale kibice przeżywali.
Kolacja była fajna spóbowałem trochę typowego żarcia brazylijskiego i portugalskiego. No i co najważniejsze miejscowego drinka. Tak zwanego Carpinhija. Pierwotnie ten drink był robiony z miejscowym mocnym alkoholem z dużą ilością limonki i cukru. Ale też robi się tego drinka z innymi owocami oraz z czystą wódką. Generalnie drink jest OK. Żartowali, że jak się walnie 8 drinków to do pracy przychodzi się o 2 po południu. Drink drinkiem, ale faktyczni muszę przyznać, że czuję się w nim moc. Tak z 20% alkoholu może i więcej.

Co do samego jedzenia na kolację zjedliśmy coś ala rybę z ruszty z mieskiem i kiełbaską. No i jakiś zapiekany ser. Ogólnie jedzonko OK. Typowe brazylijskie jedzenie jest to ryż z fasolą plus róznego typu sałatki. Sałatki prawie jak w Polsce - marchewka, jakaś miejscowa sałata, buraczki (sic !) itd.

Aczkolwiek na śniadaniu w hotelu do wyboru oczywiście świeże ananasy, arbuzy, melon no i papaja. Papaja nie jest popularna w Polsce, ale muszę przyznać jest OK. Na śniadaniu w hotelu zauważyłem, że wystawiona jest guarana w proszku ! Pewnie sypiesz sobie łyżeczkę, zalewasz wodą i już ;-) Taka miejscowa kawa. A co do kawy to prawie piją ją tak samo jak we Włoszech. Małe shoty espresso z wodą. Kawa jest OK !

Co do ludzi to są przyjaźni i otwarci. Zauważyłem, że lubią się klepać po ramionach. No i nie formalnie jak się witają lub żegnają mówią "ciao" - jak we Włoszech. Really nice :-) !

wtorek, 16 czerwca 2009

Dzień 2 - Capuava

Dziś miałem spotkanie w centrali Philipsa. Spotkanie z Ademirem i z naszymi brazylijskimi przyjaciółmi z naszej firmy. Potem przed południem pojechaliśmy do SSC Capuava które jest na obrzeżach Sao Paulo w jednej z fabryk. Ludzie są ogólnie mili i jak na razie wszystko jest w porządku.


W związku z tym, że do Capuavy dojeżdżałbym rano ok. 1,5-2h zmienili mi hotel na bliższy. Nie jest to już Sao Paulo lecz Santo Andre, ok. 15 min od SSC. Hotel Blue Tree Towers - sieciówka raczej nie znana w Europie. Pokój hotelowy mógłbym powiedzieć, że to prawie taka malutka kawalerka z przedpokojem z TV i aneksem kuchennym, małą sypialnią 2 osobową też z TV, łazienką i mini balkonem. Coś z 18-20 m2. Jedyna wada tego hotelu to brak darmowego internetu. iRAS nic nie łapie tutak. Ale poszaleję jeszcze to może znajdę jakiś niezabezpieczony router w okolicy.

Pierwsze wrażenia tak na świeżo są raczej neutralne. Sao Paulo jest baaaaardzo duże miasto mające 17 mln mieszkańców ! Cała aglomeracja ma coś z 26 mln ! 2/3 Polski :-). Niestety, albo może dla mnie stety jest tu teraz zima. Zaskoczony byłem niemile temperaturą, ponieważ spodziewałem się temperatur w okolicach 18-20 stopni. Jest chłodniej szczególnie rano i wieczorem. Szacuję, ze jest coś z 14-16 stopni. Masakra :-( a ja tak lubię ciepło. Dobrze, że wziałem koszule z długim rękawem, polar i kurtkę. Jakoś przetrwam. Roberto, który bedzie pracował ze mną przez cały tydzień powiedział, że ostatnimi czasy temperatura potrafi spaść nawet do 5 stopni co nie jest normalne. Kilka lat temu temperatura zimą wynosiła właśnie 18-20 stopni. Cóż, faktycznie klimat się zmienia. Widać to także u nas. Dzień jest dość krótki, w końcu to zima. Widno się robi coś chyba koło 6-6.30, a zmrok zapada koło 18.00. Wrażenie z ulic - nie odbiegają do ulic w południowej Europie. Oczywiście nie mówię to o slumsach czyli słynnej faveli. Nie jest bezpiecznie przebywać w okolicach i w samej faveli.

Wieczorkiem po przybyciu do hotelu poszedłem na piechotę do galerii handlowej (ABC Mall). Coś z 5-7 min na pieszo od hotelu.
Oczywiście zanim wyszedłem zapytałem się na recepcji czy jest bezpiecznie iść tam na piechotę. Ogólnie nie zapewnili, że nie ma problemu i rzeczywiście tak było. Mall jak to typowy mall. Nie różni się od innych tego typu przybytków na świecie. Ceny powiedziałbym, że jak w Polsce może nawet wyższe. Na pewno jedzenie w fast foodach jest droższe niż u nas. Zestaw Big Maca kosztuje bodajże 12 reali czyli coś koło 21-22 zł. Nie jadam ogólnie w McDonaldzie więc nie jestem zorientowany w cenach, ale wydaje mi się, że Big Mac kosztuje u nas 16-18 zł. Inne fast foody także trzymały takie same lub nie wiele niższe ceny.
Oczywiście znalazłem w mallu sklep by zakupić miejscowe piwo. Lojas Americanas - pewnie jakaś miejscowa sieciówka. Ogólnie piwo miejscowej produkcji "Brahma" (pilsner nie rzucający na nogi) kosztowało 1,19 reala za puszkę 0,33L (2-2,2 zł). Orzeszki ziemne 200g (Japanese peanut) 1,99 reala (3,6 zł). Pod względem myślałem, że ceny będą tańsze niż u nas. No ale moze to kwestia tego, że ceny w mallach są z reguły wyższe niż gdzie indziej no i fakt, że Sao Paulo jest miastem gdzie lokuje się biznes. Każda firma ma tutaj centralę i jest to najbogatsze miasto w Brazylii. Czyli jak by tu nie patrzeć taka brazylijska warszawka :-).

Wczoraj w Sao Paulo mieli Guy Parade. Dziś w TV pokazywali migawki. Były nawet jakieś zamieszki i 59 zostało rannych.

Aaa i jeszcze jedno spostrzeżenie. Zauważyłem, że mają rózne rodzaje policji. Widziałem już Policia Federal, Policia Local, Policia Militar i coś tam jeszcze. Roberto powiedział, że w Brazylii jest kilka rodzajów policji i co najlepsze są to rózne struktury, które potrafią nawet zwalczać się. Coś jak nasze ABW i UOP, zamiast wpółpracować, to psuli sobie krew.

niedziela, 14 czerwca 2009

Dzień 1 - lot i przylot


Podróż zaczęła się o 3 rano. Najpierw Warszawka i o 6.10 do Amsterdamu. Po 2h na Schipholu, szybka wizyta na bezcłowym i szybko do gatu F.09. Zanim trafiłem do bramki musiałem odstać z 30 min. do straży granicznej. Potem znów kolejka do samolotu. Kolejne 20-30 min stania. Mieliśmy wylecieć do Sao Paulo o 9.55 ale była obsuwa 20 min, bo na X-Rayu się guzdrali.

No ale w końcu wsiadłem i przede mną było ponad 12h lotu. Na szczęście jakoś zleciało. Załączam kilka fotek z okna.

W Sao Paulo wylądowalimy o 17.30 czasu lokalnego (22.30 CET). Z 45 min postałem w kolejce do odprawy, stempel w paszporcie i już. Na lotnisku wymieniłem sobie trochę waluty, tak by mieć cos na rozruch. Dosc sporo pobrali prowizji z 90 reali dostałem 79,41. Ciekawe czy na miescie tak samo jest.

Taksówkarz czekał tak jak to było umówione. Troszkę mówił po angielsku. Okazało się, że dzis nie ma korków i tylko godzinę będziemy jechać :-). I tak było. Po drodze typowa zabudowa miejska, ale też widać było favele. Troszkę mi to przypominało Indie. Aczkolwiek nie tak źle jak w Chennai.

czwartek, 11 czerwca 2009

Przygotowania

Zostały 2 pełne dni by się przygotować, poczytać i zaplanować zwiedzanie. Ciężki wybór. Wbrew pozorom mało czasu, duże odległości i mnóstwo rzeczy do obejrzenia.
Plan podróży służbowej to Sao Paolo (Brazylia)- Buenos Aires (Argentyna) - Santiago (Chile).
Co do zwiedzania to będę miał 1 dzień w Sao Paulo. Oczywiście planuję pochodzić po Buenos i Santiago. Poza tym myślę nad wodospadami Iguzau i może o Machu Picchu...

Wracam do planowania.